Miałam niebywałe szczęście odwiedzić to niezwykle miejsce.
Mieliśmy mało czasu, napięty program (jak zwykle).
W Jerozolimie jest mur odgradzający mieszkańców. Turyści poruszają się najczęściej w wydzielonych dzielnicach, głównie arabskich.
Mieliśmy tylko 45 minut przerwy. W czasie gdy inni poszli się objadać lub odkupywać w różne dobra "only one dollar", ja postanowiłam wyszperać hebrajskiego "Księcia". Musiałam przedrzeć się przez mur, do dzielnicy żydowskiej (spory kawałek) na dodatek nie wiedząc, czy jest tam jakaś księgarnia i gdzie.
Przewodnik patrzył jak na wariatkę (może powinno być bez "jak" oraz należałoby dodać, iż był to bardzo rozsądny człowiek).
Założywszy z góry, że nie zdążę (faktycznie szanse były marne, czy - jak lubią mówić niektórzy - prawdopodobieństwo oscylowało wokół zera), dał mi swój plan miasta oraz wytłumaczył jak mam wrócić do hotelu (wziąć busa w jednym z punktów miasta). Dał mi też numer swojej komórki, żebym dzwoniła, gdyby było tragicznie. Po czasie okazało się, że mógł to sobie darować, bo miałam telefon na kartę, a telefonia izraelska w trosce o bezpieczeństwo państwowe nie łączy rozmów z telefonów nieznanych im właścicieli, więc i tak bym się nie dodzwoniła.
W informacji turystycznej nie wiedzieli, gdzie jest jakaś księgarnia w dzielnicy żydowskiej. Poradzili trzymać się najdłuższej ulicy (zdaje się Jaffa).
Ruszyłam z kopyta.
Po kilometrze, gdy stałam na światłach, nieznacznie przysunął się do mnie (2 metry odległości) młody, ortodoksyjny Żyd (kapelusz, pejsy itd.).
Z delikatną ciekawością zaczął ze mną rozmawiać po angielsku wstydliwie zerkając na moją twarz i resztę niezbyt często (rozpuszczone włosy i lekkie wycięcie w bluzce; przyzwoite ortodoksyjne Żydówki wciąż jeszcze noszą szpecące je peruki, zakrywając perwersyjnie zmysłowe włosy).
Pytał po co przyjechałam do Jerozolimy, skąd jestem i w co wierzę. Takie tam, trywialne pytanka :-)
W pewnym momencie przeprosiwszy go poleciałam pędem dalej (zwalniał mój bieg).
Pytałam co chwilę o księgarnię.
Różne spotkałam reakcje: od ignorowania (udawanie, że mnie nie widzą i nie słyszą), przez wzruszenia ramion po kiwanie głową na znak nieznajomości angielskiego.
Pierwsza napotkana księgarnia okazała się być sklepem z różnymi wersjami tylko jednej księgi - Tory. Było to niewielkie, ciemne pomieszczenie gdzie nie uświadczyłam nikogo oprócz uprzejmego sprzedawcy, który (na szczęście) znał angielski i pokazał mi, gdzie jest księgarnia.
Dopadłam jej ostatkiem sił.
Księgarnia miała nazwę "polską" - to było polsko brzmiące nazwisko (Lubecki czy jakoś tak), napisane hebrajskimi literami.
Spytałam sprzedawczynię o wytęsknionego "Księcia". Wskazała - leżakował sobie i dojrzewał na półce obok drzwi wejściowych. A przy nim drugi, z żółtą okładką - dwa różne tłumaczenia. Zachłannie chciałam mieć ich obu.
Z uwagi na to, że była promocja nowego tłumaczenia, stare dorzucali po dopłaceniu jakichś groszy.
Płaciłam dolarami.
W zestawie (dorzucali do rachunku powyżej jakiejś kwoty) dostałam kawę Nescafe w dużym (200ml) "tańczącym" słoiku.
Niezbyt byłam szczęśliwa - tarmosiłam w podróży zapchaną już wtedy różnymi dobrami (m.in. dżemem z daktyli) walizkę. Oglądnęłam kawkę dopiero w domu. Na słoiczku figurowało, co następuje:
Kosher-Parve. Under the Supervision of the Madrid's Rabbinate and by authority of the Chief Rabbinate of Israel.
Piłam sobie potem tę koszerną kawkę. Może to autosugestia, ale miała zupełnie inny smak. Mogę śmiało powiedzieć: smak "czystej" kawy :-)
Wracając do opowieści: porwałam reklamówkę z księciulkami oraz kawką i pognałam pędem z powrotem (jakieś 2-3 km).
Czas już był, niestety, wiec wystosowałam do pozostałych smska, żeby na mnie zaczekali 5 minut.
Przybiegłam kilka minut przed przewodnikiem. Gdy mnie zobaczył i to z książkami, zrobił duże oczy. Pomyślałam mściwie: "I kto teraz wygląda jak wariat?"
:-)
W innym miejscu w Izraelu kupiłam wersję arabską, w arabskim sklepie dla dzieci:
I coś w klimacie: byłam w Jerozolimie dokładnie w 7. rocznicę śmierci Ofry Hazy.
Jedną z jej niezapomnianych pieśni jest ta o Jerozolimie właśnie, posłuchajcie:
Mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę.
Ach, no tak, jeszcze moja ostatnia miłość muzyczna. Mam na jej punkcie absolutnego fioła, a ostatnio powala mnie ten znany song:
Shalom!
Przepiekna opowiesc :)
OdpowiedzUsuńMam pytanie jak mial na imie pani przewodnik po Jerozolomie?
Pozdrawiam
Panie Przemysławie, pamięć mam dobrą, ale krótką. Niestety nie pamiętam, jak miał na imię mój przewodnik (choć pewnie mam to gdzie zapisane) ani jak wyglądał a szkoda, bo był to najlepszy z przewodników, których miałam okazję spotkać. Bardzo wykształcony człowiek (w kwestiach i turystycznych, i biblijnych, i kulturowych), erudyta, z darem opowiadania i świetny pod względem organizacyjnym.
OdpowiedzUsuńA skąd to pytanie? Czyżby to kto znajomy? :-)
I dziękuję za komplement, tzn. moja opowieść dziękuje :-)
OdpowiedzUsuńDziekuje za odpowiedz. Sam zajmuje sie tym zawodem z pasja. W szczegolnosci wlasie ZIemia Swieta. A pytam bo i mnie sie taka sytuacja przydazyla. Pomyslalem wiec ze moze to nam sie tak udalo spotkac. Moze? A moze tylko zbieg okolicznosci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Przemyslaw
www.przemyslaw-marcinski.pl
Raczej zbieg okoliczności. Odkopałam zdjęcia, pooglądałam przewodnika - to jednak nie Pan :-) Pozdrawiam z uśmiechem.
OdpowiedzUsuńŚwietna historia, Cieszy, że są ludzie tak podobni do mnie :) Za granicą może książek nie "łowię" ale zawsze jak gdzieś są wyłożone to nie mogę się oprzeć. Tak jak w Belgradzie - przechodząc ulicą napotkałem stragan z książkami. W pamięć mi zapadła książka pod tytułem "Kum"... co było serbskim tłumaczeniem książki "Ojciec chrzestny" :D A i nie zapomnę jak rodzinę przeciągnąłem po całym niemal Krakowie z listą antykwariatów w ręku :D
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńGdy będę się wybierała do Krakowa to się do Pana odezwę - może mnie Pan też oprowadzi po antykwariatach, jeśli akurat będzie Pan w pobliżu :-)